BMG TROPHY 2003 – W błocie i w piachu

Śnieg, deszcz i mróz. Przeprawa przez rzekę, wjazd do jeziora i zdradliwe błoto na każdej z tras. Pokonywanie stromych podjazdów, slalom między drzewami i jazda po piachu. Amatorski rajd to wcale nie lajtowa przejażdżka!

Firma BMG – Bogdan Goworowski już po raz trzeci zorganizowała imprezę przygodowo – terenową. Tym razem jeepy mknęły przez lasy i bezdroża w okolicach Sycowej Huty. W dwudniowym rajdzie wzięło udział 30 załóg. Do pokonania, cztery trasy, prawie 100 kilometrów. Do tego jeszcze czasówka na żwirowni, gdzie w sypkim piachu ugrzązł nie jeden pogromca szos.

Rajd przeznaczony był dla amatorów. Organizatorzy zapewniali, że trasę powinni pokonać wszyscy. Atrakcji na drodze było co niemiara. Nie ma co ukrywać, że część z nich fundowali sobie sami uczestnicy. Każda załoga została zaopatrzaona w roadbook czyli książeczkę rajdową, gdzie zaznaczono trasę przejazdu. Myli się jednak ten kto uważa, że to zwykła mapka z wytyczonym szlakiem. Trasa była podzielona na kilkadziesiąt kratek. Każda z nich to orientacyjny punkt na drodze, z podaną odległością. Wszystko zależało od współpracy kierowcy z pilotem. Sprawa wydawała się prosta, gdy pilotem była jedna osoba. Gorzej, gdy wszyscy siedzący w samochodzie chcieli się sprawdzić w tej roli. Kierowca plus czterech pilotów to nie najlepsze rozwiązanie. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Ominięcie dwóch kratek z roadbooka spowodowało prawie dwugodzinne poszukiwania „właściwej trasy”. To nie wszystko. Oprócz książeczki rajdowej obowiązywała także karta rajdu. Kilkadziesiąt cyfr – każda z nich symbolizowała literę. Po przejechaniu czterech tras układanka zamieniała się w hasło. Litery były „zbierane” po drodze. Część z nich wypatrywaliśmy z kierunkowskazów, mijanych reklam czy słupów wysokiego napięcia. W skupieniu wyliczaliśmy na przykład 22 literę zdania umieszczonego na małej tabliczce. Kilkanaście razy obchodziliśmy opuszczone zabudowania w poszukiwaniu jednej literki, którą organizatorzy wymalowali na jednej ze ścian budynku. Największe emocje wywołały jednak próby zdobycia pieczątek. Zazwyczaj były przywiązane do gałęzi drzew. Wygladało to niewinnie – wystarczyło podjechać i przybić pieczątkę do karty, która „nierozerwalnie” była związana z deską rozdzielczą samochodu. Krótki sznurek uniemożliwiał oszustwa. Trzeba było podjechać naprawdę blisko. I tu zaczynały się problemy. Pieczątki „dyndające” nad wodą nie należały do rzadkości. Pełni poświęcenia w ciemnościach „nurkowaliśmy” jeepem w jeziorze, w rzece. Nadprogramowo zakopaliśmy się też w bagnie. Przy okazji okazało się, że nie zawsze opłaca się być pierwszym. Pełni entuzjazmu, próbując dostać się jak najbliżej pieczątki nie zauważyliśmy jak zapadamy się coraz głębiej…W ruch poszły różne podkładki, gałęzie i znalezione w pobliżu deski. Niestety wszystko na nic. Pomogła dopiero lina i jeden z jeepów. Innym razem zakopani w błotnistej niecce korzystaliśmy nawet z „ręcznej” pomocy. Linę ciągnęło kilkunastu „rajdowiczów”.

Pierwszego dnia pokonaliśmy trzy trasy. W ośrodku, gdzie czekał na nas ciepły posiłek zlądowaliśmy już dobrze po zmroku. Następnego dnia po atrakcjach wieczoru przewidziano zmagania na żwirowni. Tym razem aura okazała się dla nas nieco łaskawsza. Błękitne niebo i słońce. Do pełni szczęścia brakowało kilku stopni na termometrze ale i tak było nieźle. Tutaj każda załoga prezentowała się w popisach solowych. Czasówka wśród górek i dolin. Piaszczysty teren sprawiał wiele niespodzianek. To prawdziwy test umięjetności kierowcy. Po takim treningu ostatnia trasa wydawałaby się „spacerkiem” gdyby nie stała atrakcja – oczywiście błoto, które prześladowało nas także drugiego dnia. Na koniec podliczenie wyników i rozdanie nagród.

Zmęczeni, ale szczęśliwi uczestnicy rajdu szykują się już na wiosenną edycję.

Źródło: Głos Wybrzeża

Author: jaszewski

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *