W stoczni lepiej, ale…

Stocznia Gdynia S.A. powoli wychodzi z zapaści. Jasną tego oznaką jest fakt, że statki budowane są tu znowu na trzy zmiany. Czy jednak oznacza to koniec kłopotów, które narastały do kwietnia tego roku, za poprzedniego zarządu firmy? Jaka jest przyszłość stoczni?

W czerwcu br. zatwierdzono plan restrukturyzacji stoczni. Jednak mimo oczekiwań i pogarszającej się sytuacji stoczni Agencja Rozwoju Przemysłu potrzebowała aż dwóch miesięcy, by przesłać go do akceptacji Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dlaczego?

– Przyczyną była wielkość oczekiwanej pomocy publicznej i ocena tego programu – wyjaśnia Arkadiusz Krężel, prezes ARP. – To nie jest tak że każda firma może wnioskować o pomoc publiczną której celem jest zasypanie dziury która powstała na skutek złego zarządzania lub innych sytuacji. Przecież państwo nie jest do łatania pomyłek prywatnych właścicieli, prywatnych banków itd. To rynek rozwiązuje problem przez upadłości. Jednak jest bezrobocie, i państwo musi dbać, by ono nie osiągało jeszcze większych rozmiarów. Stocznia Gdynia miała prawo ubiegać się o pomoc publiczną, ale skala, wielkość i racjonalność musiała być w jakiś sposób oceniona, co wymagało wiele dyskusji.

UOKiK uporał się z dwustustronicowym dokumentem w ciągu… jednego dnia. Plan restrukturyzacji mógł w końcu przejść do realizacji. Czy jednak zadziała?

– Musi zadziałać, bo jeśli nie, to wszyscy wiedzą co czeka grupę Stoczni Gdynia i w ogóle przemysł okrętowy – mówi Włodzimierz Ziółkowski, obecny prezes Stoczni Gdynia S.A. – Plan jest realizowany, choć z różnymi problemami, które jednak nie mają istotnego znaczenia. To dopiero początek. Stocznia jest tak dużym organizmem, że mówienie po miesiącu czy dwóch, że coś jest załatwione, byłoby nieodpowiedzialne. Tak się nie da, a plan ma poprawić działanie stoczni w ciągu 2 lat, żeby mogła funkcjonować w warunkach konkurencyjnych na rynku. Najważniejsze jest zachowanie płynności finansowej, a są spore zaszłości, które powstały przed moim przyjściem, które trzeba uregulować z bieżącej działalności. To dodatkowe obciążenie.

Stocznia dostała pomoc publiczną, żeby ten program zrealizować. To powinno doprowadzić ją do stabilizacji. Ma na to 2 lata. Ta pomoc to m.in. 60 mln zł w tym roku, a w przyszłym dalsze 40 mln zł pożyczki długoterminowej z ARP, jeśli stocznia zrealizuje wszystkie elementy programu, m.in. restrukturyzuje zadłużenia. Zawarto już ugody z wierzycielami i spłata zaległych należności jest już dla nich przewidywalna w określonych ratach. Kolejny punkt programu zakłada podniesienie kapitału zakładowego stoczni o 120 mln zł – w tej kwestii trwają rozmowy z akcjonariuszami, którzy muszą zdecydować o szczegółach.

– Podnosimy kapitał, ale od razu rodzi się pytanie: jak? – wyjaśnia prezes stoczni. – To za sobą niesie zmianę struktury kapitałowej, a to może się komuś nie spodobać, bo np. straci określony parytet.

Po podniesieniu kapitału można będzie przejść do realizacji punktu mówiącego o wyemitowaniu przez stocznię obligacji. Są też podpisane i realizowane umowy dotyczące tych zaległości wobec ZUS, które są możliwe do umorzenia oraz tych, które należało rozłożyć na raty. Jak wygląda sytuacja stoczni Gdynia na tle innych firm które również mają problemy?

– To są problemy tego samego kalibru, ale stocznia Gdynia jest w lepszej sytuacji: ma dobry produkt i ten produkt jest elementem ciągnącym wszystko – ocenia Arkadiusz Krężel. – W każdym przedsiębiorstwie które ma produkt, ma technologię i potrafi coś robić w zasadzie jest łatwiej realizować takie programy. Teraz najbardziej istotna jest kwestia uchwycenia optymalnego portfela zamówień opartego na dobrych produktach i niestety bardzo trudna decyzja o restrukturyzacji zadłużenia do którego muszą się odnieść pozytywnie wierzyciele i właściciele – jeżeli chcą, żeby ten proces przebiegł pozytywnie i żeby uratować swoje pieniądze.

Stocznię czeka restrukturyzacja zatrudnienia i zmiana struktury organizacyjnej. Trzeba skrócić przepływ informacji i zmienić zewnętrzną organizację budowy statków, bo…

– Nawet jeśli zmniejszymy zatrudnienie i ograniczymy koszty, to nie da się np. szybciej spawać – są wymogi technologiczne – tłumaczy prezes Ziółkowski. – Te zewnętrzne rozwiązania to np. konsolidacja sektora, ale mądra. Dzisiaj w „Cegielskim” produkowany jest silnik, który tam jest składany w całości, są robione próby, po czym jest rozbierany i ponownie montowany na statku. A może go montować tutaj, na Wybrzeżu i w całości wkładać na statek? Już oszczędzamy, a to składa się na koszt budowy statku. Jeśli z polskiej huty wozimy blachy, a z powrotem wozimy złom, to może by część tych blach od razu była wypalana w hucie? Złom zostawałby na miejscu. Żeby jednak coś takiego zrobić – muszą być stałe, wieloletnie związki gospodarcze, żeby opłaciły się inwestycje, żeby stocznia miała pewność, że te blachy będą wypalane w określonym czasie. To wszystko może poprawić wydajność stoczni.

Co jeszcze stoi na przeszkodzie by skończyły się kłopoty tej firmy?

– Potrzebna jest jasna polityka państwa wobec gospodarki morskiej – mówi Włodziemierz Ziółkowski. – Np. musimy wiedzieć, czy towary będą wożone autostradą, która z pozoru z budową statków nie ma wiele wspólnego, ale jeśli ona powstanie to będą potrzebne określone typy statków np. kontenerowce i samochodowce w których się stocznia specjalizuje. Armator jest zainteresowany tym, żeby zbudowany statek stąd od razu brał ładunek i płynął dalej. Są też zagrożenia: musimy być odporni na sukces. Może to brzmi głupio, ale czasami jak już zaczyna iść dobrze, to wydaje się otoczeniu że jest tak świetnie, że już można wrócić do poprzedniego myślenia i funkcjonowania. Tu jest niebezpieczeństwo, że oznaki polepszenia mogą wpływać na to, że ktoś będzie wymuszał, żeby np. coś szybciej zapłacić, że ktoś powie że nie trzeba już się przychylnie odnosić do stoczni.

Cała stocznia pracuje już znowu na 3 zmiany. Tymczasem w gdańska prokuratura próbuje wyjaśnić, w jaki sposób „wyszło” ze stoczni (za poprzedniego zarządu) wiele milionów zł. Dochodzą też wieści, że były prezes Janusz Szlanta jest doradcą ds. przemysłu stoczniowego w ARP…

– Zdecydowanie dementuję – ucina krótko Arkadiusz Krężel, prezes ARP. – Rzeczywiście pan Szlanta był kiedyś moim doradcą, ale wiele lat temu. Natomiast teraz ani nie pracuje w ARP, ani nie doradza, ani nie ma jakiegokolwiek kontaktu zawodowego z ARP.

Źródło: Głos Wybrzeża

Author: Jaszewski

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *