Złote Lwy dla „Warszawy” Dariusza Gajewskiego

– Skandal i nieporozumienie – to słowa odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki po ogłoszeniu werdyktu jury 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, które Złotymi Lwami nagrodziło „Warszawę” Dariusza Gajewskiego. I wcale nie chodzi o to, że film Gajewskiego jest zły, tylko o ostentacyjne niemal pominięcie „Pornografii” Jana Jakuba Kolskiego. Jedni uważają, że werdykt jury jest rewolucyjny i dla polskiego kina ożywczy, inni – że po prostu krzywdzący i bardzo niesprawiedliwy.

Na tegorocznym festiwalu recenzenci i filmowcy zgodnym chórem zachwycali się, że tak dużo jest w tym roku dobrych polskich filmów – mówiono o wielkim przełomie. Festiwalowe jury jednak ich nie zauważyło i rozdało nagrody pomiędzy dwa debiuty – „Warszawę” Dariusza Gajewskiego i „Zmruż oczy” Andrzeja Jakimowskiego. Werdykt wygwizdano i „uhonorowano” ciszą. Kto przegrał? Przede wszystkim zdobywca Złotych Lwów Dariusz Gajewski, który poczuł gorzki smak zwycięstwa, a wygrał Jan Jakub Kolski ciesząc się słodkim smakiem nagrody publiczności, przyznanej „Pornografii”.

Polskie piekiełko…– podsumowała jeszcze przed rozdaniem nagród to, co dzieje się wokół polskich filmów Agnieszka Holland.

Dariusz Gajewski zdobył nagrodę za reżyserię i scenariusz, napisany wspólnie z Mateuszem Bednarkiewiczem i otrzymał festiwalowe Grand Prix, czyli gdyńskie Złote Lwy. Jarosław Barzan dostał nagrodę za montaż, a Dominika Ostałowska za drugoplanową rolę żeńską. Do tego kosza obfitości Stowarzyszenie Filmowców Polskich dorzuciło jeszcze nagrodę pozaregulaminową za twórcze przedstawienie rzeczywistości. Sam laureat był mocno oszołomiony tym złotym deszczem. „Warszawa” to opowieść o miejscu. Stolica jawi się jako miasto zwierciadło, w którym odbijają się marzenia, porażki, oczekiwania i wybory przyjeżdżających tam na jeden dzień bohaterów. Wiemy o nich niewiele, a Warszawa staje się miejscem, w którym może zdarzyć się wszystko. W filmie grają m.in. Agnieszka Grochowska, Łukasz Garlicki, Sławomir Orzechowski, Dominika Ostałowska, Lech Mackiewcz, a epizod… sama Grażyna Szapołowska. To rzeczywiście film, który mocno uderza – przede wszystkim swoją świeżością, nowym sposobem opowiadania i niezłym aktorstwem. Albo też pozostawia obojętnym. Przez publiczność film został przyjęty bardzo chłodno – oklaskiwano go przez 33 sekundy, tyle samo co największe nieporozumienie tego festiwalu, czyli „Nienasycenie” w reż. Wiktora Grodeckiego. Zdaniem piszącej ten tekst „Warszawa” to film dobry i poruszający, ale nie na Złote Lwy.

Zwłaszcza w zderzeniu ze znakomitą „Pornografią” Jana Jakuba Kolskiego. Film, który od Gombrowicza odchodzi dość daleko, ale też i Kolski należy do reżyserów odważnych, którzy czytają teksty mistrzów ze śmiałością, ale nie zuchwalstwem, z pokorą, ale nie na kolanach. To film głęboko wzruszający, pokazujący jak człowiek zmaga się z tym, co niesie mu świat, w tym przypadku wojna. Obnażający ludzką słabość, a jednocześnie przypominający, że to jedna z najbardziej ludzkich cech człowieka. To jednocześnie nie jest film o Polsce i Polakach w czasie wojny, tylko historia, która może zdarzyć się wszędzie. Właśnie dlatego, że taki niespotykany tandem jak Jan Jakub Kolski i Krzysztof Majchrzak potrafią w niezwykły sposób obnażać ludzką duszę, odzierać wszystko co wokół z kłamstwa.

Reżyser musiał jednak zadowolić się tylko nagrodą publiczności – „Pornografia” była najdłużej oklaskiwanym na tym festiwalu filmem – i bezcenną recenzją Marii Makowskiej-Kalinowskiej, która wraz z mężem Bogdanem każdą wolną chwilę spędza w kinie. Państwo Makowscy zostali zaproszeni na festiwal jako ludzie z pasją do kina i przedstawiciele publiczności, traktującej polskie kino z sercem: – To film na tym festiwalu najlepszy, w którym każdy obraz jest prawdziwym dziełem sztuki – podsumowała pani Maria.

Głośno, choć nieoficjalnie, mówiono o pozaartystycznych przesłankach tegorocznej nagrody. Zadziałała podobno siła przebicia Telewizji Polskiej S.A., która w tym roku musiała mieć sukces. A oba nagrodzone tak obficie przez jury filmy zostały wyprodukowane właśnie przez telewizję. Chodziło podobno także o to, że w bezpośredniej transmisji uroczystej gali nie można było dopuścić do tego, aby na scenie pojawił się Lew Rywin zamieszany w aferę z nową ustawą o radiofonii i telwizji. Rywin jako szef Heritage Films jest producentem „Pornografii” i gdyby przyznano jej Złote Lwy musiałby zostać zaproszony na podium. W telewizyjnej transmisji nie pokazano też wręczenia nagrody publiczności dla „Pornografii”. A właśnie słowo publiczność było na tym – i nie tylko – festiwalu wymieniane najczęściej – że najważniejsza, i że te filmy są dla niej.

– Nic nie wiem o żadnej aferze wokół producenta „Pornografii”… czy to Rywin był tym producentem? – dziwił się Marek Koterski, odpowiadając na pytania dziennikarzy i recenzentów o te „pozaartystyczne przesłanki” werdyktu jury. – Żadne tego rodzaju spekulacje czy targi nie miały tu miejsca.

Żadnych kontrowersji nie było wobec nagrody dla Krzysztofa Majchrzaka, który w „Pornografii” zagrał Fryderyka. Aktor zdystansował w tym roku wszystkich. Za drugoplanową rolę męską nagrodę otrzymał Jan Frycz – także w „Pornografii”. Starczy dodać, że to majstersztyk. Od początku stawiano również na Katarzynę Figurę jako jedyną kandydatkę do najlepszej roli żeńskiej. Tyle że kiedy na ekranie ukazały się kadry z „Ubu Króla”, gdzie zagrała rolę Ubicy, na widowni pokrzykiwano głośno, że pomylono kadry. I to nie były żarty! Wszyscy bowiem byli przekonani, że ta nagroda jej się należy, ale za znakomitą, wzruszającą i tak inną od tego co dotychczas pokazała Katarzyna Figura postać Haliny w filmie „Żurek” Ryszarda Brylskiego. Ten świetny film w bezpretensjonalny sposób pokazujący przejmujący wycinek polskiej rzeczywistości także został przez jury pominięty i dostał jedynie nagrody pozaregulaminowe – Rady Programowej TVP i Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Film Andrzeja Jakimowskiego został bardzo ciepło przyjęty przez festiwalową publiczność, podobał się też recenzentom. Ale takiego deszczu nagród nikt się nie spodziewał. Jakimowski dostał nagrodę za debiut reżyserski i nagrodę specjalną jury, Adam Bajerski i Paweł Śmietanka za zdjęcia; Katarzyna Bartel i Ola Staszko za kostiumy, Ewa Jakimowska – za scenografię. I co tu rzec, kiedy sam Jakimowski na konferencji prasowej przyznał, że po odwiedzeniu dwustu pegeerów udało mu się wreszcie znaleźć miejsce tak idealne dla jego filmu, że właściwie nie potrzebna była żadna scenografia. Doceniając także świetną operatorską robotę w tym filmie, trudno zrozumieć, jak to się stało, że nagrody za zdjęcia nie dostał Krzysztof Ptak, który wyczarował w „Pornografii” kadry cudowne i na tym festiwalu niezrównane.

Filmów przez publiczność oklaskiwanych najdłużej (zaraz po „Pornografii”), czyli „Julia wraca do domu Agnieszki Holland i „Pogody na jutro” Jerzego Stuhra festiwalowe jury nie dostrzegło. Szkoda obu. Agnieszka Holland opowiada bowiem bardzo pięknie historię o wyborach i o tym, że to, co nieuchronne przyjść musi. Jerzy Stuhr zaś w filmie zrobionym z lekkością, poczuciem humoru opowiada serio i groteskowo zarazem o polskiej współczesności.

Przegrany wyjechał Jerzy Hoffman, który za „Starą baśń – kiedy słońce było bogiem” dostał właściwie nagrodę pocieszenia, czyli nagrodę specjalną jury „za upór i determinację w tworzeniu wielkich dzieł historycznych”.

Na 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w konkursie głównym pokazano 21 filmów. O wiele z nich spierano się bardzo ostro.

Nawet o tak idiotyczne i bez jakiegokolwiek sensu jak „Nienasycenie” w reż. Wiktora Grodeckiego. Na ekranie bowiem oprócz czystej fizjologii w postaci gwałtów, żarcia, koprofagii, homoseksualizmu itp., nie ma nic. Wszystko to za to w wykonaniu m.in. Weroniki Marczuk-Pazury i Cezarego Pazury. Ale nawet w tym filmie niektórzy dostrzegali „witkacowskiego ducha”. Dyskutowano o filmach innych debiutantów – zwłaszcza „Symetrii” Konrada Niewolskiego, która otrzymała nagrodę dziennikarzy. Niewolski pokazał ostry, ale prawdziwy świat brutalnego więzienia. Pokazał świetnie, ale to kino, które do mnie nie przemawia. Podobnie jak „Zerwany” Jacka Filipiaka o chłopcu z domu dziecka, który przez wszystkie możliwe poniżenia i upodlenie stara się jednak przejść do normalnego życia. Żal mi jednak filmu Łukasza Barczyka „Przemiany” – to drugi film tego reżysera, a Kazimierz Kutz zawsze powtarza: „Panowie, poczekajmy na drugi film. Drugi film jest najważniejszy”. To czy będzie udany, zależy od osobowości bo w sztuce nie ma miejsca na demokrację. „Przemianami” Łukasz Barczyk przekonał mnie, że jest w polskim kinie znaczącą indywidualnością.

Okazuje się jednak, że na 28. FPFF w Gdyni, gdzie o filmach dyskutowano tak gorąco po raz pierwszy od wielu lat, tylko jury nie miało się o co kłócić. Marek Koterski przekonywał bowiem dziennikarzy, że „Warszawa” była jedynym kandydatem do Złotych Lwów i w siedmioosobowym jury dostała siedem głosów.

Można ten werdykt traktować jako bardzo niesprawiedliwy, paradoksalnie jednak może on wyjść na dobre obu filmom. Po sporach, jakie już toczą się wokół „Warszawy” i „Pornografii” widzowie na pewno będą chcieli je zobaczyć w kinach. I co najważniejsze w polskim kinie zaczęło się dziać coś dobrego. Nie zgadzam się z górnolotnymi stwierdzeniami o przełomie, ale dobrych filmów, było w tym roku zdecydowanie więcej. Jak zawsze swoim torem toczyło się na festiwalu kuluarowe życie.

Sporo emocji wzbudził Jerzy Hoffman, który najpierw zapewniał, że recenzentom może się jego film nie podobać, a później pohukiwał głośno i zdecydowanie na każdego, kto ośmielił się film skrytykować. Mocnych, uznawanych za niecenzuralne, słów użyła na konferencji prasowej Agnieszka Holland, krytykując to co się dzieje wokół polskich filmów prezentowanych za granicą. Bardzo pochlebnie wyrażała się o „Pornografii”, choć razem z Kolskim startowała do tegorocznej nagrody, i pogratulowała reżyserowi filmu. I za te mocne słowa, i za swoją wyraźną postawę zebrało gromkie brawa. Zupełnie inaczej niż Wiktor Grodecki, który w niewybredny sposób próbował sprowokować publiczność do dyskusji o jego filmie: Co jest k… dwie godziny filmu i nie macie o czym z nami rozmawiać? – pytał. Ale rozmawiać nie było o czym. Weronika Marczuk-Pazura już na konferencji prasowej zaznaczyła, że odbiór „Nienasycenia” mógł być utrudniony przez błędy techniczne przy wyświetlaniu. Bronił się dyr. festiwalu Leszek Kopeć twierdząc, że żadnych uchybień nie było. Ale żona Cezarego Pazury, która film wyprodukowała i występuje wraz nim na ekranie, nie dała za wygraną. Wystosowała oficjalny protest z żądaniem publicznych przeprosin. Póki co o przeprosinach nikt nie słyszał. Takich skandali i skandalików było w tym roku sporo. Cisza – niczym na pogrzebie – zapadła także nad tak świetną komedią jak „Ciało” Andrzeja Saromonowicza i Tomasza Koneckiego. A wszystko po tym, jak aferę wokół rzekomego plagiatu jakim miał być scenariusz „Ciała” wywołała – na dzień przed festiwalem, a nie po premierze filmu – „Gazeta Wyborcza”. Nagrodę za najlepszą komedię dostał filmik, bo trudno tu znaleźć jakieś inne określenie „Jak to się robi z dziewczynami”. Podobno nagrody za rolę męską miał także nie dostać Krzysztof Majchrzak, bo przewodniczący jury Marek Koterski jego aktorstwa nie ceni, co głośno i wyraźnie powiedział – jeszcze przed festiwalem – w jednym ze znanych warszawskich pubów. Zamieszanie panowało także wokół Lwa Rywina, który rozdawał autografy i udzielał krótkich wywiadów, ale tylko dotyczących filmów. Zwłaszcza kobiety na zabój chciały się z nim fotografować. Na konferencji prasowej Vision siedział jednak sam, a rękę podał mu wtedy tylko Michał Żebrowski. Znalazł też czas by zagrać mecz na gdyńskich kortach tenisowych.

Największym skandalem można jednak określić fakt, że w festiwalowym centrum na projekcjach nie było miejsc co najmniej dla jednej trzeciej zaproszonych gości. Wyznaczonych sektorów – nie tylko tych dla twórców filmów, co jest zrozumiałe – pilnowali ochroniarze. Miejsc – nie tylko siedzących, ale nawet tych stojących i „wiszących” brakowało dla akredytowanych dziennikarzy (oburzenia nie kryli zagraniczni korespondenci). A dla państwa Makowskich, których tak fetowano na uroczystym otwarciu festiwalu, wręczano kwiaty i ściskano – zabrakło miejsc na „Starej baśni” wyświetlanej właśnie pierwszego dnia.

Ale nieszczególnie tłoczno było na kończącym festiwal bankiecie. Aktorzy i filmowcy pojawiali się powoli, ale około pierwszej byli niemal wszyscy – łącznie z Andrzejem Chyrą i Magdelną Cielecką – to prywatnie para – którzy nie mieli czasu na wywiady, ale za to zdążyli w czasie pięknej festiwalowej pogody pożeglować. Oficjeli na ostatnim bankiecie nie było zbyt wielu. „Najwyższy rangą” wśród nich był minister kultury Waldemar Dąbrowski.

Kolejny festiwal za nami, trzeba przyznać, że emocji dostarczył sporo. Mimo wszystko jednak więcej kuluarowych niż artystycznych, ale… do następnego roku.

Źródło: Głos Wybrzeża

Author: jaszewski

Share This Post On

Submit a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *